NEPAL
KRAJ ŁAGODNEGO UŚMIECHU
Po
pierwsze - w Nepalu zadziwili mnie ludzie, ludzie o łagodnym, przyjaznym uśmiechu.
Uwielbiam Afrykańczyków, np. Malijczyków lub ludzi z Ugandy, choćby ich
spontaniczność, otwartość lub gościnność. Wydawało mi się, że w tym względzie
nigdzie nie będę zaskoczona, a jednak... Wśród Nepalczyków czułam się zadziwiająco
spokojnie i radośnie. Stan pewnego rodzaju podróżniczej błogości. Na ich twarzach
rysuje się zadowolenie, spokój i serdeczność. Ta atmosfera udziela się turystom. To
tak, jakby pod himalajskimi ośmiotysięcznikami, rozrzedzone powietrze dodawało poczucia
szczęśliwości. A może tak jest?
Po drugie - Dolina Katmandu. W sercu Nepalu leży dolina z
trzema najpiękniejszymi miastami kraju: Katmandu, Baktapur i Patan. Właściwie każde z
nich wymagałoby oddzielnej wycieczki i osobnego artykułu lub nawet książki. Każde z
tych miast ma swoją historię, specyfikę i atmosferę, wszystkie jednak mają jedną
cechę wspólną: były miastami królewskimi. W centrum każdego z nich znajduje się
"starówka", a w jej środku - Dubar Square, czyli Plac Królewski. A wokół
zabytkowe pałace i świątynie z wewnętrznymi dziedzińcami, rzeźbami i posągami,
które swoją oryginalnością i pięknem mogą przyprawić o zawrót głowy. I to są
właśnie te miejsca, w których - przekonany o swojej wyjątkowości - Europejczyk musi
pochylić głowę w zadumie i pokorze nad wielkością i różnorodnością innych kultur.
Oczywiście, poza tymi wspaniałymi "żywymi" muzeami, funkcjonują w miastach
Doliny Katmandu ruchliwe i barwne dzielnice z targami, sklepikami, straganami, gdzie toczy
się normalne życie, które dla widza z zewnątrz jest wielkim egzotycznym, tak
odmiennym, przedstawieniem.
Są jednak dwa miejsca na skraju Katmandu, które zrobiły na
mnie wyjątkowe wrażenie: najświętsze miejsca Nepalczyków, gdzie ich obyczaje i
tradycje łączą się z duchowością i religijnością, a mianowicie buddyjska stupa
Swayambhu oraz kompleks świątyń hinduistycznych Pashupatinath. Tam można poczuć
wielką duchowość Nepalczyków, można zobaczyć, że ich codzienne życie nie dzieli
się na świeckie i religijne, ale oba te aspekty łączą się w pewną całość. Stupa
Swayambhu z charakterystycznymi oczami Buddy, otoczona licznymi świątyniami i kaplicami,
święte miejsce buddystów, leży na wysokim wzniesieniu ponad Katmandu, skąd można
podziwiać rozległą panoramę miasta, szczególnie piękną po zmroku.
W Pashupatinath, jednym z najbardziej świętych hinduistycznych
miejsc w Nepalu, zaskakuje Europejczyka wszystko. Tu odniosłam wrażenie, że nagle
znalazłam się w zupełnie innym, niewiadomo czy realnym świecie. Oczywiście,
największą sensację budzą wśród turystów dymy znad stosów ciałopalnych,
wywołując jednocześnie ciekawość, zaskoczenie, a czasem nawet odrazę. Zupełnie
innego rodzaju ciekawość wzbudzają licznie zgromadzeni tam sadhu - święci mężowie,
którzy porzucili "ziemskie" życie i umartwiając się poszukują bliskości
Absolutu. Mnie wzruszyło spotkanie z jedyną kobietą-sadhu, która jest w drodze od 20
lat.
No i góry. To po trzecie. Po raz pierwszy zobaczyłam Himalaje.
Zawsze twierdziłam, że ukochane Tatry całkowicie zaspakajają moje tęsknoty za
szczytami. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na Himalaje, kiedy nad nimi wschodziło
słońce i poczułam wielki sentyment do tych gór. O zmroku, potykając się, weszliśmy
na wzgórze powyżej Pokhary. Naprzeciw, jeszcze w ciemnościach chowała, się Anapurna
ze swoimi towarzyszami. Tu mieliśmy wziąć udział w przepięknym widowisku, zwanym
"zapalanie szczytów". W roli głównej sama - Matka Natura. Widowisko odbywa
się co rano w innej scenerii, a pikanterii dodaje mu fakt, że przy złej pogodzie bywa
"odwoływane".
Na naszej trasie był jeszcze Chitwan National Park. Podczas
słynnego safari brytyjskich monarchów w 1911 roku na tym terenie upolowano 39 tygrysów
i 18 nosorożców. W 1973 roku, kiedy utworzono tam Królewski Park Narodowy, populacja
tygrysów spadła do 20, a nosorożców do 100 sztuk. Dziś nie jest trudno zobaczyć
jednego z 550 nosorożców, gorzej z tygrysami, bo choć jest ich teraz cztery razy
więcej, pozostały niezwykle płochliwymi zwierzętami. Chitwan wprawdzie nie da się
porównać z żadnym z afrykańskich parków jeśli chodzi o bogactwo zwierząt, ale
wizytę w nim wspominam co najmniej tak samo dobrze. Oprócz nosorożców i tygrysów
atrakcją parku są słonie. Najpierw w centrum rozrodczym niedaleko Sauraha można
podziwiać dostojne, świadome swojej siły dorosłe słonie i czasem, niebezpiecznie
rozrabiające jak ludzkie dzieci, słoniątka. Można przyjrzeć się pracy opiekunów
słoni, związanych z nimi przez całe życie. Smaczku dodają słoniowe historie, bo
każdy z nich ma swój życiorys i charakter.
W Chitwan był jeszcze poranny spływ rzeką Rapti, kiedy można
było policzyć zęby wygrzewającym się leniwym krokodylom i przyjrzeć się
różnokolorowym ptaszkom. Bardzo miło wspominam również pobyt na campie we wsi
Sauraha. Interesujące były pogawędki z Tarami, mieszkańcami wsi, a wypite piwo o
zachodzie słońca w barze nad rzeką przy akompaniamencie nepalskiej muzyki jest tu
balsamem dla każdej utrudzonej globtroterskiej duszy. I można by tak jeszcze długo
opowiadać np. o Lumbini - miejscu narodzin Buddy, o raftingu na rzece Trisuli, o wizytach
w klasztorach buddyjskich, o spotkanych Tybetańczykach, wszystkich innych dobrych
ludziach, pięknych widokach. lecz naprawdę żadne słowa nie oddałyby tych przeżyć.
JAGODA WATRAK
Więcej
tekstu i fotoreportaż (133 wysokiej jakości zdjęcia) na CD-ROM
"OBIEŻYŚWIAT" nr 4 dostępnym w sprzedaży wysyłkowej Wydawnictwa Kolumb.
KLIKNIJ: NEPAL
|